Mój głos przebrzmi na razie bez echa…
22-01-2020
30 stycznia, przypada liturgiczne wspomnienie bł. Bronisława Markiewicza, prezbitera. Dla wspólnot michalickich, zgodnie z calendarium proprium, jest to święto.30 stycznia, przypada liturgiczne wspomnienie bł. Bronisława Markiewicza, prezbitera. Dla wspólnot michalickich, zgodnie z calendarium proprium, jest to święto. Z tej okazji w niedzielę, 26 stycznia br., Mszy św. o godz. 11.30 będzie przewodniczył i homilię wygłosi, Rektor UKSW w Warszawie ks. prof. dr hab. Stanisław Dziekoński. Poniżej prezentujemy odkurzony tekst homilii ks. – poety Ferdynanda Ochały CSMA.
Założyciel dwóch Zgromadzeń – męskiego i żeńskiego – pod nazwą św. Michała Archanioła, których kolebką jest Miejsce Piastowe, mawiał o sobie: „Nie jestem człowiekiem słowa, czyn jest głównym zadaniem mojego życia (Trzy słowa do starszych w narodzie). O sobie nie chciał ,,mówić nawet w trzeciej osobie”. Był wytrwałym głosicielem życia ukrytego oraz pionierem haseł „Powściągliwość i Praca”, które nadawały koloryt jego oszczędnym i skupionym słowom, jego całemu życiu. Naczelne hasło jego życia: „Któż jak Bóg”, stanowi także wyraz głębokiej pokory i dowodzi, że był dalekim od szukania siebie. Nam, żyjącym współcześnie, zagraża niebezpieczeństwo odnajdywania wielkości człowieka w jego sukcesach zewnętrznych, które zazwyczaj staramy się mocno uwydatnić – a przecież ludzie, niekiedy mogą być wielcy „zamiarami nie bijącymi w oczy i natychmiastowym skutkiem”.
Nieraz, dopiero po wiekach, zaczynamy rozumieć ich wielkość. Bł. Bronisław Markiewicz, nie w sukcesach odnajdywał potwierdzenie własnej drogi. Pisał przecież: „Znakiem woli Bożej jest krzyżami najeżone miejsce”. O postaci tej, nie za często mówimy z ambon, a przecież nie wypada skazywać go na milczenie, ma on bowiem bardzo dużo do powiedzenia dzisiejszym ludziom. Wzbudza zaciekawienie, a nawet zdumienie, gdyż należy do ludzi wyrosłych z prawdy i cierpienia, ludzi autentycznych, u których słowa były „testamentem Czynu” (Norwid).
Urodził się w diecezji przemyskiej w 1842 roku, w rodzinie liczącej jedenaścioro osób. Zaradni rodzice, umiejący w oparciu o Ewangelię układać swoje życie, dali czterem synom wyższe wykształcenie, jednemu zaś wykształcenie zawodowe. Rodzina Markiewiczów przeżywała dnie i noce - chwile jasne i chmurne. Bywało i tak, że w latach głodu, jedynym jej pożywieniem, był gotowany przez zapłakaną matkę perz. Spośród tysiąca wrażeń, jakie młody Bronek wyniósł z domu rodzinnego, pozostały w jego duszy echa wspólnych modlitw i pieśni, zwłaszcza Godzinek oraz imię Chrystusa wyrzeźbione na głównej belce sufitu i słodkie oblicze Matki Boskiej Częstochowskiej, spoglądające nań z jednej ze ścian. Obraz ten otrzymał ojciec Bronka, Jan Markiewicz, jako ślubne wiano. Jak ziarno dębu zawiera w sobie całe późniejsze życie - tak dzieciństwo Błogosławionego zawierało już w sobie całą jego przyszłość - zbliżenie do nędzy ludzkiej i krzyża, obecność Matki Bożej, zaufanie Bożej miłości i Opatrzności.
Religijność zasiana w jego sercu w zaraniu życia, nie zbutwieje nigdy. Chwila kryzysu tylko ją wzmocni i uwydatni. Moment ten przypada na okres studiów gimnazjalnych w Przemyślu. Osiemnastoletni wówczas Markiewicz, dzięki nadzwyczajnej łasce Bożej, wyjdzie z kryzysu wiary zwycięsko. Było to ciężkie zmaganie, skoro wróci do niego pamięcią jeszcze po czterdziestu kilku latach: „Był czas, że leżałem nad przepaścią piekielną, pogrążony w wielkich ciemnościach”. Jękiem bólu oskarża swoich bezbożnych profesorów: „Zabrali mi wiarę w piątej klasie gimnazjalnej, gdy inspektorem był Euzebiusz Czerkawski. Wykładał on filozofię i pedagogikę. Nie szczędził złośliwych wycieczek przeciw przesądowi religijnemu...”
Oby to cierpienie młodego Markiewicza, przemówiło dziś do wszystkich tych, którzy układają lub wiernie się trzymają laickiego wychowania! Powołanie Bronka do kapłaństwa jest osłonięte tajemnicą. Faktem jest, że do chwili złożenia matury w 1863 roku, nie myślał o kapłaństwie. Planował wzięcie udziału w powstaniu. Tajemnica jego powołania wiąże się na pewno z Matką Bożą. Od Niej, zaraz po wstąpieniu do Seminarium Duchownego w Przemyślu, otrzymał znak, na który czekał. Po latach powie o tym krótko: „Maryję widziałem”.
Wyzna też, że „w powołanie swoje nigdy nie zwątpił” i dziękuje dobroci Bożej za to, że nie ukazała mu od razu całej jego późniejszej drogi, bo kto wie, czy wówczas by się nie zawahał? Dalsze bowiem życie Błogosławionego, Maria Winowska w jego życiorysie, nazwała „Krzyżową drogą karczowników”. Zbyt kochał Boga i ludzi, by mógł zostać połowicznym. W momencie nawrócenia wołał: „Jeśli jesteś, Boże, daj mi się poznać!... Niech zostanę kaleką największym, niech stracę nogi, w rękach władzę, bylebym tylko poznał prawdę... Ani na krok nie ustąpię z drogi poznanej... Wszystkie siły wytężę, by iść za Prawdą”. W tym wyznaniu kryje się zalążek ciężkiego krzyża i prawdziwej wielkości – polegającej na tym, że Błogosławiony dopełnił zobowiązania bez jakichkolwiek uników.
Został wyświęcony w 1867 roku i już wtedy uwidocznił się zdecydowanie profil jego duchowości. „Szukał nie pieniędzy, lecz dusz”– wyczekiwał zagubionych owieczek – co nie było wtedy w zwyczaju, od wczesnych godzin rannych w konfesjonale, odnajdywał je w więzieniach, na pastwiskach, na polu. Był przy umierających na cholerę w Przemyślu. Ta jego wielka gorliwość wywoływała nie zawsze przychylne dla niego komentarze. Nie zważał na to. Płomień jego gorliwości coraz bardziej się potęgował w Gaci, Harcie, Błażowej. Troski ludu były jego troskami. Szczególnie zwalczał klęskę pijaństwa i chronił lud przed wyzyskiem lichwiarzy. Prowadził przyparafialne świetlice, zażegnywał spory sąsiedzkie, bójki na weselach, zadbał o stałą pomoc dla biednych w parafii. Współpracowników porywał i zachwycał swoją gorliwością. Słyszał już kroki nowych czasów, widział rękę, piszącą zgłoski Baltazara nad dawną strukturą społeczną. Lękał się ciężkich ran dla Kościoła z powodu związania się ogółu duchowieństwa z tą strukturą. „Budujmy na Bogu, nie na panach” – wołał – „Rozdajcie majątki dworów i plebanii, zanim wam je zabiorą”. ,,Ratujcie lud, leczcie jego niewiarę, nie patrzcie obojętnie – sami bogaci w spuściznę chrześcijaństwa – gdy za oknami na zimnie i mrozie mrą ludzie pozbawieni tego dobra”.
Naczelne zadanie narodu polskiego to – misje. Zamiast misjonarzy do Chin czy Indii, Europa wysyłała kupców i kolonizatorów. To, odbite rykoszetem, zwali się na nią kiedyś chmurą nieszczęścia. Są wśród was ubodzy na duszy i na ciele, jeśli ich nie nakarmicie, doczekacie się wkrótce pożaru, który pochłonie was i wasze mienie. Tak mówił „starszym w narodzie”. Poszedł do Przemyśla uczyć kleryków, a stamtąd wyjechał do Włoch – do św. Jana Bosco, który całym swoim życiem i działaniem przypomniał światu, że Kościół jest Kościołem ubogich – to znaczy sam, zachowując ewangeliczne ubóstwo, najuboższym niesie dobrą nowinę. Błogosławiony ks. Markiewicz zawsze był wyznawcą tej myśli.
Jako uczeń św. Jana Bosco – dwadzieścia ostatnich, a zarazem najbardziej pracowitych lat swojego życia, poświęci opuszczonym dzieciom, przebywającym w założonych przez siebie zakładach. Udało mu się zorganizować kilka zakładów dla młodzieży opuszczonej i uczynił je ośrodkami odrodzenia. Nie trzeba nawet zbyt bystrego oka, by dostrzec, na przykładzie Miejsca Piastowego, ile cała okolica zawdzięcza zakładowi, nawet pod względem materialnym. Nie zatarły się dotąd w pamięci misteria religijne, występy orkiestry, czy chórów, obchody uroczystości narodowych czy religijnych - urządzane w Zakładzie. Poprzez wychowanków, wpływ ten promieniował na całą Polskę. Błogosławiony Bronisław nie mógł jednak zrealizować swoich pragnień. Nie zebrał milionów „dzieci opuszczonych ze wszystkich narodów i ras”.
Sześćdziesięciu ludzi, których skupił przy sobie – ulegając naciskowi z zewnątrz – opuściło Błogosławionego. Jaka szkoda! Przecież mieli zostać budowniczymi zakładów, które wznosił ks. Bronisław Markiewicz w celu przygotowania Armii Bożej do działania w zmienionej strukturze społecznej! Szkoda! A może stało się to dlatego, by założyciel zgromadzeń św. Michała Archanioła, ujawnił moc swojej pokory i potęgę swojej duchowości. Oto mimo wszystko nie zbuntował się, nie załamał, tylko bez reszty zawierzył sprawiedliwemu Bogu! I my ufamy, że jego myśli i postawa, poszukają sobie dróg do niejednej ludzkiej duszy, lepiej już dzisiaj przez Boga przygotowanej na ich wysłuchanie. Sam Błogosławiony był o tym głęboko przeświadczony.
Pisał: „Mój głos przebrzmi na razie bez echa, ale niechybnie zostanie wysłuchany”. Bądźmy wobec tego głosu uczciwi i zechciejmy go usłyszeć!
Homilia ks. Ferdynand Ochała CSMA,
Redakcja: ks. Krzysztof Pelc CSMA
Cud za wstawiennictwem ks. Bronisława Markiewicza