Działalność w Armii Krajowej. Wspomnienia pana Jana (2)
26-10-2019
Kiedy skończyłem 21 lat w (jesieni) 1938 roku wezwano mnie na komisję wojskową do Marek. Wyszedłem stamtąd z kategorią „A”. W roku 1939, 11 stycznia, zostałem powołany do odbycia służby wojskowej...Kiedy skończyłem 21 lat w (jesieni) 1938 roku wezwano mnie na komisję wojskową do Marek. Pamiętam komisja mieściła się w budynku zwanym „zielony ogródek”. Wyszedłem stamtąd z kategorią „A”. W roku 1939, 11 stycznia, zostałem powołany do odbycia służby wojskowej. Jednostka: Batalion Silnikowy Modlin, przydział: Kompania Szkolna. Tam też skończyłem Szkołę Podoficerską i przeszkolenie instruktorskie, dostałem również awans na stopień starszego sapera.
W dniu wybuchu wojny, 1 września 1939, batalion został podzielony na kompanie, które zostają przydzielone do poszczególnych armii. Dowódcą kompanii, w której się znalazłem był porucznik Czesław (Wacław?) Komorowski. Kompania ta dostała przydział do Armii Lublin. 3 września opuszczamy koszary. Kompania dochodzi do miejscowości Wesoła pod Warszawą. Szlaki kolejowe są już pozrywane i pociągi stoją unieruchomione.
Cofamy się więc z powrotem do Warszawy. Kompania bierze udział w obronie stolicy. Dnia 7 września Warszawa zostaje okrążona przez wojska niemieckie.
W dniu 25 września, Kiedy wracam ze zmiany, w okolicach kościoła na ul. Ratuszowej (most Kierbedzia), po silnym bombardowaniu artyleryjskim i nalotach samolotowych, zostaję ranny w nogę (przestrzelona stopa) oraz odłamkami w obydwie ręce.
W nocy z 26 na 27 września zostaje ogłoszona kapitulacja Warszawy. Wojska zostają podzielone, w zależności od miejsca zamieszkania żołnierzy, na lewą i prawą stronę Wisły. Broń składamy na Mariensztacie. Szpitale są przepełnione ciężko rannymi, więc jako lżej ranny zostaję skierowany do Góry Kalwarii, a stamtąd wywieziony przez Niemców do Łowicza na teren koszar dziesiątego pułku piechoty. Został tam zorganizowany szpital polowy dla żołnierzy lżej rannych z bitwy pod Bzurą i obrony Warszawy. Żołnierzy wyleczonych Niemcy wywozili na roboty do swojego kraju. Nie chciałem zostać wywiezionym do Niemiec więc postanowiłem spróbować ucieczki. Mimo, że teren koszar był ogrodzony drutem kolczastym i pilnowany przez Niemców, to jednak udaje mi się zbiec po zaledwie częściowym zaleczeniu ran.
Z pewnymi kłopotami udaje mi się przedostać do Warszawy, a stamtąd już do Strugi. Wróciłem więc na swoje miejsce pracy do Zakładu Wychowawczego w Strudze. Jako mechanik obsługiwałem miejscową elektrownię i wieżę ciśnień, która rozprowadzała wodę do poszczególnych budynków oraz napędzała wewnętrzny młyn.
Tymczasem Niemcy szykowali się do napadu na Związek Radziecki. Lepsze budynki w Strudze zostały zajęte przez wojsko i oddziały SS. Następuje elektryfikacja budynków zajmowanych przez wojska niemieckie. Miejscowa elektrownia jest przeciążona. Trzeba stosować ograniczenia dostawy prądu na cele Zakładu Wychowawczego. Niemcy natomiast pobierali prąd bez ograniczeń.
Po wtargnięciu Niemców na tereny Związku Radzieckiego część wojska niemieckiego idzie na front wschodni, a są to przeważnie oddziały SS. Oddech od wojsk wroga niestety nie trwa długo, gdyż przychodzą oddziały z frontu na odpoczynek oraz w celu uzupełnienia i naprawy sprzętu.
Ja oczywiście nadal czuję się żołnierzem, ponieważ nie zostałem zwolniony z wojska i złożonej przysięgi. Nawiązuję więc kontakt z członkami Armii Krajowej i wstępuję w jej szeregi.
Moja działalność w Armii Krajowej
Pierwszym moim zadaniem w AK było wciągnięcie zaufanych kolegów do szeregów tej organizacji. Były to następujące osoby: Nawrocki Henryk – ps. „Młot”, Rżewski Zygmunt – ps. „Szatan” oraz Wytrykowski Zbigniew – ps. (nie pamiętam). Przysięgę składałem razem z wymienionymi kolegami na początku czerwca 1942 roku. Przyrzeczenie odbierał od nas dowódca kompanii porucznik, obecnie kapitan, Albin Furczak – ps. „Alf”. Szkolenia i wykłady odbywały się w leśniczówce u leśniczego Kurpisza oficera WP i członka AK. Wykładowcami byli następujący podchorążowie: Dolewski i Jędrzejewski, a naukę obchodzenia się z bronią prowadził nasz dowódca plutonu sierżant Jajczak – ps. „Sosna”. Ja jako podoficer prowadziłem zajęcia z musztry. Pierwszym moim zadaniem było zbadanie, z którego odcinka frontu powracają wojska niemieckie na odpoczynek. Nie było to trudne zadanie, ponieważ Niemcy wzywali mnie do częstych awarii i braku prądu. Meldunki przekazywałem przełożonym.
W Szkole Zawodowej w Strudze, do której uczęszczali tylko wychowankowie Zakładu Wychowawczego, wychowawcą chłopców starszych był Bakoniewski Zygmunt. Założył on straż ogniową przy Zakładzie Wychowawczym i został jej komendantem. Ja zostałem mianowany zastępcą komendanta straży. Członkami straży byli: Kazimierz Furman, Marian Kulpa, Henryk Nawrocki, Bolesław Nawrocki, Jędras i Rychlewski. Niemcy popierali tę inicjatywę i dostaliśmy pomoc w postaci koni. Najważniejszym jednak dla nas był fakt, że dostaliśmy specjalne legitymacje, które pozwalały nam się swobodnie poruszać po godzinie policyjnej i były przez Niemców honorowane. Przydały się one zwłaszcza słuchaczom podchorążówki takim jak np. Furman, Kulpa i Jędras.
Kolejnym moim zadaniem było zlokalizowanie trzech bunkrów, które znajdowały się na leśnych wzgórzach w okolicy Strugi. Bunkrów tych pilnowali uzbrojeni żołnierze niemieccy i były one ogrodzone drutem kolczastym. Pierwszy, największy był usytuowany na wzgórzu, po prawej stronie szosy Warszawa-Białystok, około 100 m od niej. Po lewej stronie szosy, w nieco dalszej odległości był, jeszcze niewykończony, drugi bunkier, a trzeci znajdował się około 2km dalej, idąc szczytem wzgórza. Wszystkie bunkry miały wewnątrz bite studnie i gotowe podejścia do pomp ręcznych i mechanicznych. Ja i kolega o ps. „Młot” krokami odmierzaliśmy odległości bunkrów od szos przecinających się w Strudze.
Wymieniona wcześniej Szkoła Zawodowa mieściła się na terenie dawniejszej Fabryki Rowerów „Ormonde”. Część budynków zajmowali Niemcy na garaże oraz na Zakład Naprawczy sprzętu. Budynki te były oddzielone osobnymi wejściami. Niemcy mieli wjazd do nich tylko od szosy, a szkoła od tyłu przy lesie i od strony szosy ponieważ przy wejściu na cały teren od szosy stała stróżówka należąca do Szkoły Zawodowej. Funkcję dozorcy pełnił były lotnik niemiecki, który uciekł z frontu wschodniego i dobrze władał językiem polskim. Przybył jesienią 1943 roku i przebywał do 30 lipca 1944 r. Wiedziało o nim tylko kilka osób w tym również ja, gdyż dostarczałem tam od czasu do czasu posiłki z kuchni Zakładu Wychowawczego.
W dniu 30 lipca 1944 r., była to niedziela, pełniłem służbę w elektrowni. Rano, mniej więcej między godz. 8 a 9, usłyszałem silne wybuchy pocisków. Ludzie idący do pobliskiego kościoła zaczęli w popłochu uciekać do domów. Zauważyłem również poruszenie wśród wojska niemieckiego i w zajmowanych przez nich budynkach zakładowych. Niemcy gwałtownie zaczęli uruchamiać samochody i wsiadali do nich w popłochu uciekając w stronę Warszawy. W pośpiechu zapomnieli o zamknięciu zajmowanych pomieszczeń. W międzyczasie kolejka tzw. „marecka”, która kursowała na trasie Praga (ul. Stalowa) – Radzymin, stanęła na stacji w Strudze i dalej nie miała zamiaru kontynuować podróży. Jak to w niedzielę bywało wiele osób przyjechało na wypoczynek w pobliskim lesie i nad płynącą obok rzeczką. Wysiedli więc z kolejki i ruszyli szosą w stronę Radzymina. Kiedy docierają do skrzyżowania szos Warszawa-Radzymin i Rembertów-Nieporęt zaczynają wybuchać bomby. Ludzie w panice zawracają więc z powrotem w kierunku stacji kolejowej.
Dowiaduję się, że pali się karczma stojąca nad rzeką przy szosie radzymińskiej (obecnie w tym miejscu jest stacja samochodowa). Przerywam pracę i zaczynam przeglądać pomieszczenia opuszczone przez Niemców. Interesuje mnie tylko broń, co udaje mi się znaleźć, to zabieram, czyli pistolet, dwa szmajsery, pięć karabinów i trochę naboi luzem. Ukrywam zdobycz w pobliskich zaroślach i udaję się do budynku usytuowanego w narożu skrzyżowania szos, czyli do głównego magazynu żywności i broni, uchylam lekko drzwi i rzeczywiście widzę, że wszystko jest nienaruszone.
Wycofując się z budynku dostrzegam łunę, a za chwilę palący się budynek karczmy, idę więc w kierunku pożaru. Kiedy podchodzę bliżej widzę na szosie Warszawa-Radzymin, na wprost palącej się karczmy, ciężarowy samochód cały w płomieniach.
Od naocznych świadków dowiaduję się jaka była przyczyna tych pożarów. Otóż samochód ten załadowany był pociskami artyleryjskimi i jechał z kierunku Warszawy na linię frontu. Natomiast naprzeciwko karczmy biegła droga wzdłuż wioski Nadma, a na drodze tej, w odległości ok. 300 m, stał zamaskowany radziecki czołg. Kiedy samochód z amunicją znalazł się na wprost drogi, z czołgu padł strzał i samochód został trafiony, zapalił się i pociski zaczęły się rozrywać. Wybuchające pociski i odłamki spowodowały pożar karczmy. W karczmie tej mieszkali teściowie pana Furczaka. Zastałem go więc przy pożarze i zdałem ustny raport z moich ustaleń w terenie tzn., że Niemcy uciekli, że pomieszczenia są otwarte i co w nich jest oraz o zabranej i ukrytej broni. Zapytałem co mam dalej robić? W tym momencie dostrzegłem u pana Furczaka moment zawahania. Zrozumiałem to, gdyż palił się dom jego teścia, a obok stał dom, w którym przebywała jego żona w ciąży i dwojgiem małych dzieci. Natychmiast jednak opanował się i dostałem rozkaz by powiadomić kolegów z organizacji, aby jak najszybciej stawili się na punkt zborny.
Pierwszym punktem zbornym był lasek nad rzeczką Czarna, zwany potocznie przez mieszkańców „cupel”. W miarę ja przybywało ludzi, następnym miejscem zbiórki był teren tartaku w Czarnej Strudze. Ja wraz z kolegą Henrykiem Nawrockim ps. „Młot” wróciłem zabrać ukrytą uprzednio broń, którą przenieśliśmy na punkt zborny. Przy przenoszeniu broni zdobyczny pistolet schowałem za pasek, aby nie był widoczny.