Michalici

Walki z Niemcami. Rozwiązanie oddziału. Wspomnienia pana Jana (3)

26-10-2019

facebook twitter
Wieczorem 30 lipca została wyniesiona broń z magazynu niemieckiego. 31 lipca został przeprowadzony atak na szkołę powszechną w Pustelniku, którą zajmowali niemieccy żołnierze. Atak poszedł od strony Czarnej Strugi...

Następnie dostałem polecenie żeby powiadomić dowódcę plutonu, sierżanta „Sosnę” aby stawił się na punkt zborny. Wsiadłem więc na rower i jadę. Po przejechaniu skrzyżowania szos Warszawa-Radzymin i Rembertów-Nieporęt, z lewej strony (miejsce gdzie obecnie stoi pomnik) wyskoczyło trzech żołnierzy radzieckich z pepeszami gotowymi do strzału i zatrzymali mnie. Odebrali rower, na którym jechałem i podczas rewizji zabrali zegarek, pistolet i amunicję, którą miałem luzem w kieszeniach. Poprowadzili mnie przez pola w kierunku wioski Nadma, do dowódcy. Po drodze widziałem kilka stojących czołgów radzieckich. Zaprowadzono mnie do budynku gdzie stacjonowało dowództwo. Dowódca (stopnia nie pamiętam) siedział przy stole, a obok kilku oficerów i jeden cywil. Wszyscy byli już mocno podpici. Żołnierze radzieccy przedstawili mnie jako schwytanego szpiega niemieckiego. Dowódca bez namysłu wydał rozkaz „pod ścianę z nim”.

Kilka osób z wioski widziało jak prowadzono mnie do dowództwa i z ciekawości stali pod budynkiem. W związku z tym, że drzwi były otwarte, słyszeli jaki wyrok na mnie wydano. Weszli więc do środka i zaczęli przekonywać dowódcę, że to przecież „nasz człowiek”, że mnie znają i że tu niedaleko mieszkam. Wtedy cywil zapytał mnie dlaczego posiadam broń i czy nie należę przypadkiem do jakiejś organizacji. Po namyśle odpowiedziałem, że owszem należę i że jechałem z meldunkiem do Jaworówki, gdzie mieszkał dowódca plutonu Jajczak (Jaworówka to kilkanaście domów przyległych do wsi Nadma). Na podstawie zeznań sołtysa Leona Napiórkowskiego, który znał mnie osobiście, zostałem zwolniony. Poczułem się więc bezpiecznie i upomniałem o rower, zegarek i broń z amunicją. Wtedy rozgniewany dowódca radziecki krzyknął „uciekaj”. Zrozumiałem, że lepiej odejść bez zabranych mi rzeczy. Wróciłem na miejsce zbiórki oddziału i zameldowałem dowódcy co mnie spotkało.
Następnie zostałem wysłany na patrol na skrzyżowanie szos w kierunku Wólki Radzymińskiej. Moim zadaniem było zbadanie terenu i sprawdzenie czy w okolicy nie ma wojsk niemieckich.

Wieczorem 30 lipca została wyniesiona broń z magazynu niemieckiego. W dniu 31 lipca został przeprowadzony atak na szkołę powszechną w Pustelniku, którą zajmowali niemieccy żołnierze. Atak poszedł od strony Czarnej Strugi na pograniczu lasu. Niestety atak był nieudany, gdyż ostrzał niemiecki był zbyt silny. Drugi oddział atakował Rozciszewo, przy szosie warszawskiej. Wzięto do niewoli trzech żołnierzy SS. Po otrzymaniu wiadomości, że dużą grupę mężczyzn, wyciągniętych z domów, Niemcy rozstrzelali na ul. Kruczka, zwołano sąd polowy i trzech żołnierzy SS skazano na rozstrzelanie. Wyrok został wykonany. W tym samym dniu oddział został przeniesiony na skraj lasu przy polanie nad rzeką, po prawej stronie szosy. Tam też nastąpiło spotkanie naszego dowództwa z dowódcą czołgów radzieckich.
Na stacji Struga na torach kolejki stał, w gotowości bojowej, niemiecki czołg. Dowództwo nasze i radzieckie zdecydowało, że czołg ten należy unieszkodliwić. Przez „Alfa” zostałem wyznaczony na dowódcę patrolu w celu rozpoznania. Cały czas mieliśmy świadomość, że będzie nas obserwowało dowództwo radzieckie i musimy pokazać, jakim jesteśmy dobrze wyszkolonym oddziałem. Z kilkoma kolegami, którzy zgłosili się na ochotnika, rowem po lewej stronie szosy, dostaliśmy się pobliże czołgu. Okazało się wtedy, że po drugiej stronie szosy, w stronę Czarnej Strugi, stoi drugi czołg. Wcześniej nie był on widoczny, gdyż był zasłonięty wzgórzem i budynkiem stojącym na tym wzgórzu. Podeszliśmy do czołgu stojącego na torach i stwierdziliśmy, że nie ma w nim załogi. W tym czasie drugi patrol, pod dowództwem „Młota”, szedł przez teren zabudowany w naszym kierunku i sprawdził, że w drugim czołgu również nie ma załogi. Spokojnie wycofaliśmy się i zdałem raport „Alfowi”, że w obydwu czołgach nie ma żołnierzy niemieckich. Wtedy to wyjechał czołg radziecki i oddał strzał w kierunku czołgu stojącego na torach. Pojazd zaczął się palić. Wtedy też nastąpiło tzw. braterstwo broni. Nie wiadomo skąd pojawiła się beczka piwa. Całe dowództwo i wszyscy żołnierze dosłownie piliśmy z jednego kubka. Z opowiadań naocznych świadków słyszeliśmy, że czołgi radzieckie, stały nie tylko w Strudze, ale również w Słupnie i na przedpolach Radzymina. Spokojnie więc raczyliśmy się piwem, gdy niespodziewanie, od strony Warszawy padł strzał i nadleciał pocisk, raniąc ciężko Antoniego Wojdę. Ranny następnego dnia zmarł.

W nocy zauważyliśmy, że czołgi radzieckie zaczynają się szybko wycofywać w kierunku Kobyłki i Wołomina. Zarządzono zbiórkę oddziału. Oddział był dość liczny i dla wszystkich nie wystarczało broni. Dowódca powiedział, że kto chce może opuścić oddział. Część ludzi odeszła, przeważnie ci co nie należeli do organizacji.
Nasze dowództwo rozmawiało z dowódcą czołgów radzieckich, aby dali nam wsparcie ogniowe w celu przedostania się na Warszawę. Niestety spotkaliśmy się z odmową. Postanowiono więc aby oddział na własną rękę zaczął przedzierać się na Mińsk, aby dołączyć do szeregów Wojska Polskiego. Tymczasem pierścień cofających się wojsk niemieckich zacieśnił się. Ruszyliśmy drogą przez Nadmę do Zielonki. Po drodze widziałem porzucone czołgi radzieckie, które pozostawiono z braku paliwa. Z Zielonki nasz oddział próbował przedostać się na Warszawę. Zostałem wyznaczony na patrol w kierunku Marek. Wziąłem ze sobą trzech kolegów, byli to: Stefan Król, Pietrucha i Rychlewski. Szliśmy poboczem szosy. W odległości ok. 300 m od pierwszych zabudowań Marek padły strzały z komina kotłowni dawnej fabryki Briggsów. Kolega Rychlewski został ranny w brzuch. Musieliśmy się szybko wycofać poza ostrzał niosąc rannego za ręce i nogi. Po powrocie do oddziału rannym zaopiekował się lekarz dr Hornowski. Wysłane na rozpoznanie inne patrole również widziały Niemców. Pomaszerowaliśmy więc lasami w kierunku Okuniewa. Dotarliśmy do miejscowości Ręczaje, gdzie zarządzono odpoczynek. Tutaj poznaję osobiście dowódcę rejonu kapitana Henryka Okińczyca ps. „Bill”. Dowódca rejonu i dowódca kompanii zabrali mnie na zwiad. Oficerowie mieli przy sobie broń krótką, a ja szmajsera przewieszonego przez plecy, lufą do dołu. Przeszliśmy przez kilka pasów leśnej przecinki, a dalej weszliśmy w gęste zarośla. Przedzieramy się przez te zarośla i nagle stajemy oko w oko z trzema żołnierzami SS. Wszyscy zamarliśmy z wrażenia. Niemcy szybciej ocknęli się z zaskoczenia i uciekli. Powróciliśmy więc do oddziału, gdzie nakazano przeniesienie go głębiej w las.

Nastąpiła chwila odpoczynku i zastanowienia, co robić dalej. Dowódca doszedł do wniosku, że nie ma możliwości przedarcia się przez front, gdyż wszędzie są Niemcy. Zebrał oddział i oświadczył wszystkim, że oddział zostaje rozwiązany. Było mi szkoda rozstać się z moim szmajserem, ale niestety musieliśmy złożyć broń. Wyznaczono kilka osób, aby zabezpieczyli i zakopali broń. Odmeldowałem się u dowódcy kompanii i zacząłem powrót do Strugi. Wracając rozmyślałem, jak też podczas mojej nieobecności Zakład Wychowawczy daje sobie radę bez wody i światła. Myśląc o tym co zastanę w Strudze, doszedłem do torów kolejowych na trasie między Ossowem a Zielonką. Przy torach spotkałem jednego z tutejszych mieszkańców, który ostrzegł mnie, że idąc wzdłuż torów, mogę spotkać niemieckie patrole. Patrole te legitymują wszystkich cywilów i zatrzymują wszystkich mężczyzn, którzy nie pochodzą z tej okolicy. Z tego powodu odszedłem nieco dalej od torów i ukryłem się. W pewnym momencie usłyszałem kroki i zobaczyłem młodego człowieka idącego obok torów. Kiedy się zbliżył, poznałem, że jest to chłopak ze Strugi, nazywał się Rudkowski. Wyszedłem z ukrycia i podczas rozmowy z nim, dowiedziałem się, że był wywieziony na wschód, na roboty. Z robót wracał do domu pociągiem i pod Mińskiem pociąg został zbombardowany przez samoloty radzieckie. Zdecydował się więc wracać wzdłuż torów na piechotę. Po zapoznaniu się z moją sytuacją, chłopak zdecydował, że pomoże mi przejść przez patrole oświadczając, iż byłem z nim na robotach. Moja sytuacja była trudna, gdyż nie miałem żadnych dokumentów. Bałem się, że Niemcy mogą nie uwierzyć jego słowom. Zaryzykowałem jednak i ruszyliśmy. Przechodzimy w pewnym miejscu przez tory, a na skarpie siedzi patrol niemiecki. Oczywiście zatrzymują nas i żądają okazania dokumentów. Trochę się wystraszyłem, ale chłopak pierwszy sięga za pazuchę i wyciąga zaświadczenie, że oficjalnie powraca z robót na wschodzie. Następnie wskazuje na mnie i mówi, że moje papiery spaliły się w zbombardowanym pociągu. Szczęśliwie uwierzyli i w ten sposób udało mi się wrócić do Strugi. Na miejscu dowiedziałem się, że młodzież i personel zakładu wymaszerowała do Młochowa pod Warszawą. Do dozoru mienia pozostało tylko kilka osób. Zostawiłem więc klucze do elektrowni i wieży ciśnień, zakonnikowi Franciszkowi Janoskowi i decyduję się opuścić Strugę. Idę przez las i w miejscu zwanym „Dąbrowa” spotykam pana Kaweckiego z żoną i dziećmi. Byli oni sąsiadami państwa Furczaków. Szykują się właśnie do wymarszu i namawiają mnie żebym ruszył z nimi. Zadowolony jestem z zaproszenia, gdyż znam tę rodzinę jeszcze z przed wojny, a poza tym wiem, że pan Kawecki dobrze włada językiem niemieckim, a znajomość języka może być bardzo przydatna w takiej wędrówce. Ruszyliśmy więc razem dalej. Zatrzymaliśmy się w Olesinie za Markami. Widać stamtąd było doskonale palącą się Warszawę, atakowaną z ziemi artylerią i nalotami samolotów z góry. Niestety z Olesina zostałem zabrany, przez Niemców, na linię frontu w okolicach Jabłonny. Praca moja polegała na donoszeniu amunicji na front oraz na wynoszeniu rannych i zabitych z pola walki. Pewnego dnia po silnym nalocie i bombardowaniu, skorzystałem z powstałego zamieszania i udało mi się uciec spod kontroli Niemców. Wróciłem do Olesina. Zastałem tam państwa Kaweckich, którzy ponownie szykowali się do wymarszu, gdyż pan Kawecki dowiedział się od żandarmerii, że wszyscy mieszkańcy mają opuścić Olesin. Wyruszyliśmy więc z Olesina idąc w stronę Wisły. Na wprost Tarchomina przeszliśmy przez pontonowy most na Wiśle. Przez Łomianki, Żbików doszliśmy do Pruszkowa i tu zatrzymaliśmy się.

Podczas niemieckiej obławy, zorganizowanej na targu, zostałem zatrzymany i wywieziony do Częstochowy. Z Częstochowy wywieziono mnie do Rzeszy w okolice Forstu, do wioski Gross Kelciś (pisownia fonetyczna), na mapie Gross Kolzing. Była tam mała fabryczka w której wyrabiano i szyto kożuszki dla wojska na front wschodni. Kiedy wojska radzieckie zaczęły się szybko zbliżać do granic Niemieckich fabryczkę zlikwidowano. Znalazłem pracę u gospodarza, 10 km od Nysy, gdzie doczekałem do przyjścia wojsk radzieckich. Po kapitulacji Niemiec wróciłem do Strugi.

Wspomnień swojego Taty wysłuchała i spisała pani Anna Zbieć z domu Penzioł