Michalici

Starszy od Niepodległej. Wspomnienia pana Jana (1)

26-10-2019

facebook twitter
W czerwcu br. zmarł w wieku 102 lat najstarszy mieszkaniec parafii. Śp. Jan Penzioł urodził się 19 kwietnia 1917 roku w Szczuchni (pow. Lubartów). Wcześnie osierocony, wychowywał się w Zakładzie Wychowawczym...

Najstarszy mieszkaniec parafii św. Andrzeja Boboli w Markach – Strudze urodził się 19 kwietnia 1917 roku w Szczuchni (pow. Lubartów). Wcześnie osierocony, wychowywał się w Zakładzie Wychowawczym Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Płudach pod Warszawą. We wrześniu 1928 roku przybył do  Ośrodka Wychowawczego ks. Antoniego Poławskiego w Strudze. Jest ostatnim ze świadków pamiętających budowę kościoła parafialnego (1928-31). Ranny w walkach w obronie Warszawy we wrześniu 1939. Podczas okupacji por. Jan Penzioł  ps. „Motor” był żołnierzem Armii Krajowej II Rejonu „Celków” VII Obwodu „Obroża”. Aresztowany przez Niemców w Pruszkowie, zostaje skierowany na roboty przymusowe w okolice Forstau, skąd wraca po kapitulacji III Rzeszy. Honorowy Obywatel Marek.

BYŁEM „DARMOCHEM”

Urodziłem się 19 kwietnia 1917 w Szczuchni, powiat Lubartów. Ojciec Kazimierz był pracownikiem folwarcznym, niezbyt lubianym przez swojego przełożonego, karbowego. Był rok 1920 i poszła wieść o tworzących się Legionach Piłsudskiego. Ojciec uciekł więc z folwarku i udał się pod Kraków do Legionów. Od tego momentu nic o nim nie wiem.

Matka, Julia, była również pracownikiem folwarcznym. Wiem, że miała siostrę Katarzynę. Pamiętam również babcię (ze strony matki), na którą wołano „Penziółka”.

Wszyscy mieszkaliśmy w czworakach. Ochrzczony zostałem w kościele w Miechowie.  Po ucieczce ojca do Legionów matka, aby się utrzymać, była zmuszona poszukać pracy. Została zatrudniona jako gosposia w leśniczówce u państwa Bończa Pióro. Kuzynka tych państwa była tzw. starą panną i lubiła dzieci, więc dosyć często się mną zajmowała. Kiedy podrosłem, matka zdecydowała, że powinienem się uczyć. Niestety do szkoły było daleko. Przy wydatnej pomocy kuzynki państwa Bończa Pióro, która pomogła załatwić miejsce oraz wyposażyła mnie w ubrania i przybory szkolne umieszczono mnie w szkole z internatem w Płudach. W tych czasach szkoły były płatne, za moje kształcenie płaciła matka. Było nas tam ok. 30 chłopców, ponieważ nie uznawano szkół koedukacyjnych. Tam również przyjąłem I Komunię świętą. Szkołę prowadziły siostry Rodziny Maryi. Po wizytacji biskupa, który był niezadowolony, że to niezbyt moralne, iż siostry prowadzą męską szkołę, nakazano siostrom rozwiązanie internatu i szkoły. Dowiedział się o tym ks. Antoni Poławski, który zakładał w tym czasie, w Strudze, dom opieki dla chłopców – sierot. Postanowił więc przejąć po siostrach szkołę i przeniósł nas do Strugi. Z siostrami zaś podpisał „kontrakt na 10 lat obsługi” czyli prania, gotowania, sprzątania itp. Do Strugi przyjechałem 13 września 1928 roku. Będąc już w Strudze dostałem list od państwa Bończa Pióro, że moja matka nie żyje, miałem wtedy 9 lat. Ostatni list od matki otrzymałem z miejscowości Szepietowo. Tak więc zostałem sierotą i mój los tragicznie się pogorszył. Za część chłopców, czesne płaciły rodziny, za przebywające w placówce sieroty płaciło państwo, a za mnie już nie miał kto płacić. Zostałem więc tzw. „darmochem”. Byłem wykorzystywany do wszelkich prac porządkowych. Jako przykład podam, że np. o godz. 6 rano przychodziła siostra z pobudką i musiałem iść napalić pod kotłem w pralni. W takich warunkach ukończyłem 6 klas szkoły podstawowej. Siódmą klasę kończyłem w Pustelniku oddalonym o 2 km. Oczywiście trasę tą pokonywałem piechotką. Szkoła w Pustelniku była postawiona jako pomnik- pamiątka 1920 roku, im. św. Jacka Odrowąża. Chodziło nas tam tylko 4 chłopców, ponieważ nauka innych chłopców była opłacana starano się im zapewnić dalsze kształcenie i umieszczono ich w szkole Salezjanów w Łodzi. Ja miałem wtedy 16 lat i brak perspektyw na przyszłość. Pomagałem, więc pracownikowi zakładu, panu Ignacemu Wienerowi, który zajmował się miejscową elektrownią, wieżą ciśnień oraz niewielkim młynem postawionym na własne potrzeby. Kiedy w 1934 roku dostał on wezwanie do pełnienia zasadniczej służby wojskowej, ks. Poławski zatrudnił mnie jako pracownika na jego miejsce. Praktykę zawodową zdobywałem na miejscu pod okiem brata (Józefa ) ks. Poławskiego, który był technicznie uzdolniony i nazywano go popularnie „złota rączka”. Do dzisiaj można obejrzeć nasze wspólne wyroby, wykonane w trudnych warunkach kuźni polowej, takie jak krzyż na kościele, dwie bramy oraz ogrodzenie świątyni. Wieczorami, po pracy, dojeżdżałem do Warszawy do szkoły zawodowej ucząc się ślusarstwa, gdzie uzyskałem dyplom czeladnika, a po trzech latach dyplom mistrza (książeczki zachowały się do dzisiaj).

 KSIĄDZ POŁAWSKI – wspomnienie

 Ks. (Antoni) Poławski – wysoki, tęgi, dobrze zbudowany, był łysy, na twarzy również bez owłosienia, nosił okulary, nigdy nie chodził po cywilnemu, zawsze w sutannie.

Wszyscy wychowankowie, siostry, księża i pracownicy mówili do niego „ojcze” – takie było jego życzenie.

Posiadał pieska – był mały, rudy, krótkowłosy. Pies miał posłanie w kancelarii i służył jako „dzwonek”. Kiedy ktoś pukał do drzwi to on szczekaniem powiadamiał pana. Wino pijał tylko w umiarkowanych ilościach.

Lubił do niego wstępować kierownik szkoły powszechnej Bolesław Jasiński i właściciel tartaku Eberlain, który przychodził po zapłatę za materiały do budowy kościoła.

Palił od czasu do czasu, okazjonalnie, papierosy o nazwie „Płaskie”, bez munsztuka. Kiedy był zdenerwowany, zawsze mówił „ty szelmo”.

Kiedy tzw. „dewotki”, czekały, aby po wyjściu z mszy, pocałować go w rękę, to kiedy był w dobrym nastroju, pozwalał na to. Natomiast jak był w złym nastroju, to je wyganiał i mówił: „idźcie baby mężom obiad gotować i nie pozwalał się całować w rękę”.

Miał też swoje hobby, hodował jedwabniki (okoliczne ulice obsadzono morwami), ale ze względu na dużą czasochłonność, zrezygnował z tego zajęcia. Później hodował króliki. Za zasługi przy budowie Zakładu i Kościoła, Kardynał Kakowski mianował go kanonikiem.

Przy budowie kościoła pracował cieśla Bronisław Król, pamiętam był przystojnym blondynem i kawalerem. Ks. Poławski dosyć szybko zorientował się, że jest to człowiek pracowity, inteligentny i nietuzinkowy, więc przy jakiejś okazji powiedział: „Człowieku, po co masz ciężko pracować w swoim fachu, lepiej załóż sklep żelazny, którego na tym terenie bardzo brakuje. Pan Król posłuchał rady księdza i w Markach powstał sklep, który zaczął nieźle prosperować. Właściciel się ożenił i kupił bryczkę dwukonną. Jeżdżąc bryczką do rodziny do Nadmy zawsze wstępował do ks. Poławskiego i dziękował za życiowe ukierunkowanie. Pan Król jako szanowany obywatel Marek, dostąpił zaszczytu prowadzenia pod rękę, podczas procesji, ks. Jesionowskiego.

Wspomnień swojego Taty wysłuchała i spisała pani Anna Zbieć z domu Penzioł