Po dwóch latach pobytu w Harcie ksiądz Bronisław został wikariuszem w katedrze w Przemyślu. Pracował tam od 20 lutego 1870 roku do 30 września 1873 roku.
Jak Ksiądz wspomina tamten okres?
Proboszczem był znany duszpasterz i społecznik ks. Józef Ziemiański, który w seminarium był także ojcem duchownym i wykładowcą teologii pastoralnej. Znany był z tego, że na własny koszt zorganizował dom wychowawczy dla sierot. Nie ulega wątpliwości (jak pisał o nim Kochowski w swojej monografii poświęconej seminarium w Przemyślu), że był to proboszcz i duszpasterz, który w drugiej połowie XIX wieku odrodził życie duchowe i katolickie w naszym diecezjalnym duchowieństwie.
Ilu pracowało księży w katedrze?
Było nas czterech: ks. Tomasz Gliwa, ks. Leon Pastor, ks. Henryk Biega i ja. Z proboszczem obsługiwaliśmy siedmiotysięczną parafię.
Czy w tym okresie pracy duszpasterskiej łączyły Księdza jakieś bliższe relacje z okolicznym duchowieństwem?
Wymienię tu wikariuszy z innych parafii, takich jak Władysław Cymbul, Feliks Świerczyński, ks. Jakub Glazer (profesor w seminarium) oraz Ignacy Łobos, referent w Konsystorzu Biskupim, a później biskup w Tarnowie. Wspomnę też ks. Teofila Łękawskiego, katechetę w gimnazjum w Przemyślu, który był moim spowiednikiem.
Czym się Ksiądz głównie zajmował, gdy był wikariuszem katedralnym?
Do parafii katedralnej należała ludność okolicznych wiosek. Należało ich jakoś związać z parafią. W tym celu, po rannych obowiązkach w katedrze, razem z kościelnym panem Andrzejem (ojcem arcybiskupa Szeptyckiego) szliśmy na wycieczki katechetyczne. Braliśmy różne prezenty dla dzieci i chodziliśmy do domów, na pastwiska. Jak ich „zwabiliśmy” do siebie, to rozpoczynaliśmy katechezę.
Proszę Księdza Rektora, za Księdza czasów w Przemyślu wybuchła epidemia cholery. Jak Ksiądz włączył się w pomaganie tamtym ludziom?
Epidemia ta grasowała w 1873 roku. Biskup Hirschler hojną ręką przekazał odpowiednią sumę pieniędzy na rzecz ludzi nią dotkniętych. Zaczęliśmy działać. Widok był przerażający – jedni leżeli na łóżkach, inni w barłogu, w największym opuszczeniu. Przez cały dzień nie jedli, bo nie mieli co. Za te pieniądze oraz inne datki biskup zorganizował kuchnię, za którą ja odpowiadałem. Zarządzałem tą akcją, jednak sam nie gotowałem. Jedni przychodzili bez zażenowania, ale byli i tacy, co się wstydzili. Ile trzeba było zachodu, by ich nie wystraszyć, a jednocześnie nakarmić!
Czasem sam coś kupowałem od ludzi, aby dzięki temu mieli parę groszy. Pamiętam jedną kobietę, która próbowała sprzedać jagody, na które nie było popytu. Kupiłem je od niej i rozdałem dzieciom, które akurat wybiegły z pobliskiej szkoły. Sam przecież tyle bym nie zjadł, a i tak by się zepsuły (śmiech).
Wynika z tego, że Księdza styl duszpasterski rodził się w pracy w katedrze?
W Przemyślu pracowałem za dwóch, z dobrym skutkiem. Wszyscy tam mnie znali, nawet bracia żydzi okazywali mi szacunek. Odwiedzałem więzienia, szpitale, najgorsze speluny i prywatne domy. Krążyłem na obszarze kilkunastu wsi, które należały do parafii.
Ci, którzy słuchali Księdza homilii mówili, że były one krótkie i proste.
W Przemyślu, gdy wychodziłem na ambonę, zapominałem o różnicy stanów słuchaczy. Wyobrażałem sobie, że mam przed sobą przede wszystkim dusze Krwią Chrystusa odkupione, które trzeba pouczać o rzeczach najważniejszych, bo odnoszących się do ich zbawienia. Trzeba ostrzegać przed niebezpieczeństwem, zawracać z fałszywej drogi i przypominać o obowiązkach względem Boga, innych i siebie samego. Przecież jednakowo człowiek wykształcony i niewykształcony lubi być tak lekkomyślny, że przeoczy nawet to, co decyduje o jego szczęściu wiecznym i zbawieniu duszy.