Zabobony i przesądy... Cóż, nawet tym najrozsądniejszym zdarzyło się odpukiwać w niemalowane drewno czy łapać się za guzik na widok kominiarza. I choć wiemy, że to nie pomoże, to przecież nie zaszkodzi. Są osoby, które za nic nie przejdą pod drabiną ani pomiędzy słupkami drogowskazów i tablic, bo, jak twierdzą, przynosi to pecha. Wierzą one także, że czarne koty zsyłają nieszczęście. Takie i podobne przykłady można przytaczać bez końca, bo u źródła naszej przesądności leży odwieczne pragnienie człowieka, by odgadywać przyszłość, czyli znaleźć patent na szczęście.
Zabobon polega m.in. na uleganiu przesądom i wróżbiarstwu, przywiązywaniu znaczenia do talizmanów i innych „cudownych” bibelotów. Wiele osób traktuje tego typu praktyki z przymrużeniem oka. Są jednak i tacy, którzy, przekonani o konieczności przestrzegania ich w celu uniknięcia nieszczęścia, bezmyślnie je stosują.
Część osób wierzy, że szczęście przynosi kominiarz, inni natomiast upatrują go w czterolistnej koniczynie. Polacy boją się konsekwencji rozbicia lustra oraz witania się przez próg. Niektórzy przyznają także, że pecha przynosi ślub w maju. Jak wynika z badań statystycznych, dla ponad połowy rodaków przesądy są sprawą poważną, wręcz determinującą ich codzienne zachowania. W konsekwencji okazuje się bowiem, że nasi rodacy mają gotowy zestaw przedmiotów i sytuacji, którym przypisują magiczne znaczenie.
Jednym z przesądów warunkujących powszednie działania jest dobrze znana „pechowa trzynastka”. Nadajemy jej szczególnie negatywną moc, jeśli trzynasty dzień miesiąca przypada dodatkowo w piątek. Niektórzy, by zmniejszyć ryzyko nieszczęścia i niepowodzenia, w tym dniu nie podejmują żadnych ważnych decyzji, a ekstremiści nie wychodzą nawet z domu! Takie przykłady można mnożyć. Zaś najpopularniejszym z przesądów, typowym dla polskiej mentalności, jest zakaz wychodzenia na spacer z noworodkiem, dopóki nie zostanie on ochrzczony.
Mogłoby się wydawać, że zabobony to już przeszłość. Tymczasem wielu z nas wcale nie jest wolnych od magicznych praktyk. Przesądy stosujemy przy każdej okazji i nie zauważamy momentu, w którym gusła zaczynają w sposób niekontrolowany kierować naszym życiem.
Oprócz powszechnie znanych „czarnych kotów” czy „piątków trzynastego” pojawiają się całkowicie nowe przesądy. W internecie krążą tzw. łańcuszki szczęścia (najczęściej z prośbą o spełnienie marzeń), które, po otrzymaniu, należy przesłać do określonej liczby osób; w przeciwnym razie spotka nas niepowodzenie.
Katechizm Kościoła Katolickiego wyraźnie wiąże zabobon z bałwochwalstwem. Ale zabobon może również dotyczyć kultu, który oddajemy prawdziwemu Bogu, np., gdy przypisuje się jakieś magiczne znaczenie pewnym praktykom religijnym. Popaść w zabobon oznacza wiązać skuteczność modlitw lub znaków sakramentalnych jedynie z ich wymiarem materialnym, z pominięciem dyspozycji wewnętrznych, jakich one wymagają.
Człowiek z natury powtarza to, co zakorzenili w nim przodkowie. Kłania się tu prawo psychologiczne, które mówi, że pierwsze doświadczenie człowieka, obojętnie, w jakiej kwestii, jest bardzo mocne. I tak np. jeśli matka czy babcia lała wosk nad dzieckiem, bo było słabe i często chorowało, to pierwsze doświadczenie: wizualne i emocjonalne, zapisuje się w systemie wewnętrznym człowieka i później, przy podobnych sytuacjach, będzie on do tego doświadczenia wracał.
Wiara w zabobony i przesądy wyrasta z tego, że mamy dwoje oczu, a jedne usta i potrzebujemy dwa razy więcej widzieć, niż mówić. W związku z tym wydaje się nam, że wszystkie gesty, jakie wykonujemy, tajemnicze i magiczne, mają szczególną moc i bronią przed nieszczęściami tego świata. Niestety, to tylko swoiste zredukowanie człowieka do roli np. zwierzęcia, w momencie, gdy pozwalamy, by „czarny kot” miał nad nami władzę.
Bardzo ważne jest, by każdy człowiek znaczył coś dla drugiego. Natomiast, gdy ignorujemy drugą osobę, oddalamy się od niej, choćby w rodzinie, wtedy szukamy kontaktu w magicznych rytuałach, znakach i symbolach. Dlatego każdego dnia musimy dbać o relacje z Bogiem i drugim człowiekiem.