Michalici

A jednak poszłam

09-09-2020

facebook twitter
To była moja 13. piesza pielgrzymka na Jasną Górę. Niby wszystko „standardowo”, jak co roku: kierunek ten sam, codziennie Godzinki, Różaniec, Koronka, litanie, śpiewy pielgrzymkowe, dużo radości, ale też modlitwy...

Po drodze kurz, topiący się asfalt, komary; wieczorem namiot trzeba rozłożyć, wymoczyć nogi, bąble przekuć, wraz z innymi pielgrzymami przygotować kanapki z mielonką, zasiąść na karimacie rozłożonej wokół leżącej na trawie ceraty służącej nam za stół, o 21-ej wspólny apel. Wszystko było. Jednak tegoroczną pielgrzymkę odbierałam zupełnie inaczej. Przecież miało mnie tu nie być, gdyż z powodu obostrzeń miałam nie mieć takiej możliwości. A jednak... Wybraliśmy się „na własną rękę” w 9 osób. Przed wyjściem było dużo obaw, gdzie będziemy spać, co jeść, no i te długie dystanse..., przecież planowaliśmy wyruszyć dwa dni później niż standardowe pielgrzymki. Przed wyjściem, całą trasę, wszystkie moje obawy zawierzyłam Maryi. I chyba tym najbardziej różniła się ta pielgrzymka od wszystkich 12-tu poprzednich – była to najbardziej beztroska „wyprawa” jakąkolwiek w życiu przeżyłam. Zupełnie o nic się nie martwiłam! Co roku na pielgrzymce dzień zaczynałam od kilku dylematów – jaka będzie pogoda, czy mam wziąć ze sobą bluzę, bo poranek lodowaty, ale potem ją nieść, czy też się przemęczyć, za to w ciągu dnia mieć lżejszy plecak… Czy będę miała gdzie uzupełnić wodę do picia, czy może wziąć od razy więcej itp.

Na tej pielgrzymce byłam wolna od jakichkolwiek zmartwień i dylematów. W plecaku oprócz podstawowych środków higienicznych niosłam tylko śpiewnik i małą butelkę wody i nie martwiłam się, że może mi jej zbraknąć (mieliśmy komfort, gdyż towarzyszył nam samochód i na każdym postoju mogliśmy uzupełnić wodę). Nie mieliśmy z góry ustalonych postojów. Potrzebowaliśmy stanąć, stawaliśmy, gdy dobrze nam się szło, szliśmy dalej (trzeciego dnia przeszliśmy 26 km bez dłuższego postoju, jedynie kilka razy zatrzymaliśmy się na niecałą minutę, by wlać wody do butelek).

Można by powiedzieć „wszystko samo się układało”. My jednak wiedzieliśmy, Kto się o to wszystko dla nas troszczy. Byliśmy na trasie aż rozpieszczani! Niektóre noclegi przekraczały nasze oczekiwania, kilkakrotnie spożywaliśmy prawdziwe domowe obiady (ktoś do nas dojechał w odwiedziny i przywiózł nam wspaniały obiad, szarlotkę własnej roboty czy pączki i jagodzianki!). Na trasie spotykaliśmy wspaniałych ludzi. Mieszkańcy nie wiedzieli, że będziemy przechodzić, więc nas nie witali, nie częstowali, jak to było co roku. Byli jednak tacy, którzy dogonili nas samochodem i wręczyli nam w reklamówce brzoskwinie. Inny pan przywiózł nam dwie zgrzewki wody. Przed Częstochową podjechał ktoś do nas busem i przez okno podał nam dwa uplecione z kwiatów wianki na głowę, byśmy zanieśli Matce Bożej. Wszystkie takie gesty wywoływały u mnie wielkie wzruszenie i radość w sercu.

Tak jak wspomniałam, szłam zupełnie beztrosko, nie martwiąc się o nic. Myślę, że dzięki temu byłam bardziej otwarta na to, co działo się wokół mnie. Wiele też uczyliśmy się od siebie nawzajem.  Jeden z naszych współpielgrzymów fotografował po drodze wszystkie napotkane kapliczki i krzyże. Pierwsza moja myśl była taka: „że mu się chce..”. Potem jednak zaczęłam nad tym się zastanawiać i zauważyłam w tym piękną służbę, rodzaj modlitwy. Zaczęłam się cieszyć tym, że w Polsce w małych miejscowościach jest tyle pięknych, zadbanych kapliczek, przybranych świeżymi kwiatami, krzyży stojących wśród pól. Sama zaczęłam zwracać uwagę na drobne rzeczy, których w pośpiechu dnia codziennego się nie zauważa, a które Pan Bóg nam ofiaruje (błękit nieba, kwiaty, drzewa przy drodze, uprawy na polach, stawy, rzeki i całe piękno przyrody).

Najważniejszym dla nas punktem dnia była Eucharystia. Zazwyczaj od niej zaczynaliśmy dzień. W ciągu dnia było dużo śmiechu, śpiewów, ale też modlitwy i wyciszenia. Ważna dla mnie była droga krzyżowa (odprawiliśmy we wtorek i w piątek). W czasie drogi przy każdej stacji na chwilę się zatrzymywaliśmy, osoba niosąca krzyż odwracała się do nas, wszyscy przyklękaliśmy na gorącym asfalcie i czyniliśmy pokłon przed naszym umęczonym Zbawicielem. Podnosiliśmy się i wsłuchani w rozważania ruszaliśmy dalej.

W czasie drogi bardzo dużo rozmawialiśmy na przeróżne ważne i mniej ważne tematy. Często podczas śpiewania jakiejś pieśni nasuwał się potem temat do dyskusji. Siostry Niepokalanki, u których nocowaliśmy drugiego dnia w Nowym Mieście (zazwyczaj pielgrzymki przechodzą przez Nowe Miasto dopiero czwartego dnia!) nauczyły nas piosenki o słowach: „Chcę być święty, z jakąkolwiek bądź ofiarą, bo mój Pan świętym jest”. Codziennie ją śpiewaliśmy. Każdy z nas był odpytywany przez naszego muzycznego: „Edyto, czy chcesz być święta?”, po mojej deklaracji wszyscy radośnie śpiewaliśmy zmieniając tekst specjalnie dla tej pytanej osoby i tak dla każdego. Niby prosta wesoła piosenka, a każdemu z nas dawała do myślenia. Każdy musiał się zastanowić i pomyśleć, co oznacza dla niego ta deklaracja. Dyskutowaliśmy między sobą, co może być tą ofiarą. Może jakieś wyrzeczenie, może po prostu trud codziennego życia, ale też może coś czego byśmy normalnie sobie nie życzyli - jak strata bliskiej osoby, choroba, ból zadany przez najbliższych…

Pobudzaliśmy między sobą pragnienie dążenia do świętości. Często z tej piosenki przechodziliśmy na przepiękny utwór Magdy Anioł pt. „Moja niebieska sukienka”, gdzie refren też nawiązuje do pragnienia bycia świętym. Nikt z nas przed wyruszeniem w drogę nie zastanawiał się nad tym, co będzie hasłem tej pielgrzymki, jakie będziemy rozważać duchowe tematy. My tylko ruszyliśmy na szlak z pragnieniem uczestnictwa w codziennej Eucharystii, z przejściem tej drogi w rytmie modlitw pielgrzymkowych niosąc do Matki Bożej ogrom intencji (zarówno naszych własnych, powierzonych nam przez nasze rodziny i bliskich, jak i wiele intencji przekazanych przez pielgrzymów, którzy nie mogli być z nami, a pielgrzymowali duchowo – intencje zostały nam wręczone na małych karteczkach w dniu wyjścia, bądź codziennie dochodziły do nas drogą sms-ową). Mimo, że przez pierwsze dni w naszym 9-cio osobowym zespole nie mieliśmy fizycznie księdza, cały czas mieliśmy duchowe wsparcie ks. Mariusza (naszego corocznego przewodnika grupy żółto-biało-żółtej z grup 17-tych). Już w Warszawie, idąc Krakowskim Przedmieściem, połączyliśmy się z nim przez telefon i otrzymaliśmy pierwsze błogosławieństwo. Codziennie też razem śpiewaliśmy apel (telefon podłączaliśmy pod nasze skromne nagłośnienie i byliśmy razem) i wspólnie się modliliśmy otrzymując na koniec błogosławieństwo.

Niesamowite jest to, jak byliśmy prowadzeni duchowo na tym pielgrzymkowym szlaku. Jeden temat, który cały czas się przewijał, to wspomniany wyżej temat świętości. Kolejny to Eucharystia. Zaczęło się chyba też od jakiejś piosenki, luźnej rozmowy. Ja wspomniałam o objawianiach Cataliny Rivas, która miała wizję tego, co dzieje się podczas Mszy Świętej. Jeden z naszych braci włączył konferencję on-line księdza Dominika Chmielewskiego dotyczącą Eucharystii, której słuchaliśmy w odcinkach przez dwa kolejne dni. Na ostatnie dwa dni dołączyli do nas „nasi” księża Misjonarze Krwi Chrystusa (co roku towarzyszący nam na pielgrzymkowym szlaku). Przecież nie wiedzieli jakie tematy rozważaliśmy w czasie pielgrzymki, a jednak przygotowali dla nas konferencje właśnie o Eucharystii, każdy w innym ujęciu. Takich tematów, które ciągle do nas wracały na naszym pielgrzymkowym szlaku było kilka.

To niesamowite jak byliśmy prowadzeni i zaopiekowani zarówno fizycznie jak i duchowo! Można by jeszcze długo pisać o tym co się działo na trasie. Gdy po powrocie moja koleżanka zapytała mnie czy doszłam i czy wszystko w porządku, podsumowała „to musi być piękna historia”. I jest. To był wspaniały, wartościowy czas. Niech teraz przynosi owoce w życiu codziennym, bo przecież „chcę być święta…”.

Edyta